Pewnego dnia nie było angielskiego. Czekaliśmy przy świetlicy, czas się dłużył. Nagle ktoś powiedział, że mamy iść na łącznik. Jeszcze była przerwa, więc staliśmy przed łącznikiem i delikatnie ujmując, rozmawialiśmy o wszystkim. A ściślej mówiąc, robiliśmy rumor na pół szkoły. Przez szybę widzieliśmy muzyków.
Gdy zadzwonił dzwonek, wszyscy zaczęli się pchać, przepychać, wchodzić na raz. Każdy chciał zająć dobre miejsce. Szczęśliwcy usiedli z przodu, mnie udało się "upolować" krzesło stojące w trzecim rzędzie.
No i zaczął się koncert. Najpierw muzycy opowiadali nam o swoich instrumentach, akordeonie i gitarze. Okazało się, że babcią gitary jest lutnia, a akordeon był kiedyś... stroikiem do fortepianu.
Potem nadszedł czas na utwory. Panowie grali zaiste profesjonalnie, jednak uczniowie się zapomnieli. Fragment koncertu składał się z trzech części, brawa bije się dopiero po ostatniej. Panowie zagrali część pierwszą... i nagle rozległy się oklaski. To tylko dowód na to, jak ładnie grali. Koncert przerwał dzwonek na lekcję i na tym wielkie granie się skończyło.
Marta Jasińska, kl. I b
|